esc to dismiss

osoba/LMMontgomery tłumaczenie

Anne z Zielonych Szczytów czy Ania z Zielonego Wzgórza?

Pamiętacie tę scenę?

Zobaczcie jak tłumacze i tłumaczki sobie z nią poradzili.

Anne z Zielonych Szczytów (przekład Anny Bańkowskiej)

Kiedy Anne wróciła z kuchni, Diana kończyła już drugą szklankę i zachęcona przez przyjaciółkę, nie wzbraniała się specjalnie przed trzecią. Dolewki były dość hojne, a sok wyraźnie bardzo jej smakował.

– Najpyszniejszy, jaki w życiu piłam – zachwycała się. – Znacznie lepszy od soku pani Lynde, chociaż tak się nim chwali.

– Nie miałam co do tego wątpliwości – przyznała lojalnie Anne. – Marilla słynie ze swoich przetworów. Teraz uczy mnie gotowania, ale to orka na ugorze, powiadam ci. W tym nie ma w ogóle pola do wyobraźni, po prostu trzeba trzymać się przepisu. Ostatnio, kiedy piekłam ciasto, zapomniałam dodać mąki. Bo właśnie układałam sobie w głowie prześliczną historię o tobie i o mnie: byłaś w niej ciężko chora na ospę i wszyscy cię opuścili, ale ja dzielnie trwałam przy twoim łóżku i pielęgnowałam cię, dopóki nie wyzdrowiałaś. Tylko potem sama też się zaraziłam ospą i umarłam, i pochowano mnie pod tymi topolami na cmentarzu, a ty zasadziłaś na moim grobie krzak róży i podlewałaś go łzami, i nigdy, przenigdy nie zapomniałaś przyjaciółki swojej młodości, która poświęciła za ciebie życie. Och, Diano, co to była za wzniosła historia... Łzy ciekły mi ciurkiem, kiedy mieszałam ciasto, no i zapomniałam o mące, więc w ogóle się nie udało. Bo wiesz, mąka w cieście jest najważniejsza. Marilla była bardzo zła i wcale się jej nie dziwię. Ona naprawdę ma ze mną krzyż pański. Na przykład w zeszłym tygodniu mało nie zemdlała z powodu sosu do puddingu, bo tak: we wtorek mieliśmy na deser pudding i został cały dzbanek sosu. Marilla powiedziała, że wystarczy go na następny dzień, więc kazała mi go zanieść do spiżarni i przykryć. I ja naprawdę miałam szczery zamiar, tylko kiedy niosłam dzbanek, wyobraziłam sobie, że jestem zakonnicą – tak naprawdę jestem protestantką, ale udawałam katoliczkę – która przybrała welon, żeby w klasztornym zaciszu ukryć złamane serce. No i na śmierć zapomniałam przykryć ten dzbanek... Rano od razu pobiegłam do spiżarni i wyobraź sobie moje przerażenie, kiedy zobaczyłam w sosie utopioną mysz! Wyjęłam ją łyżką i wyrzuciłam na podwórko, a łyżkę umyłam w trzech wodach. Marilla w tym czasie doiła krowy i naprawdę chciałam ją później zapytać, czy mogę zanieść ten sos świniom, ale... jak wróciła, to właśnie sobie wyobrażałam, że jestem boginką mrozu, która przebiega lasy, zmieniając kolory drzew na żółte i czerwone, zależnie, jak sobie zażyczą, więc sprawa puddingu kompletnie wyleciała mi z głowy, tym bardziej że Marilla kazała mi zrywać jabłka. No a rano przyjechali goście, pan Chester Ross z żoną ze Spencervale, wiesz, tacy wytworni państwo, zwłaszcza ona. Kiedy Marilla zawołała mnie na obiad, wszyscy siedzieli już przy stole. Starałam się zachowywać jak najgrzeczniej, bo chciałam, żeby pani Ross uznała mnie przynajmniej za doskonale wychowaną, skoro nie jestem ładna. Wszystko szło jak po maśle, dopóki nie zobaczyłam, że Marilla wychodzi ze spiżarni z puddingiem w jednej ręce, a dzbankiem podgrzanego sosu w drugiej. Mówię ci, Diano, po prostu zamarłam ze zgrozy. W jednej chwili wszystko sobie przypomniałam, zerwałam się z miejsca i krzyknęłam: „Nie, Marillo, nie! Nie podawaj tego sosu, mysz się w nim utopiła! Zapomniałam ci o tym powiedzieć!”. Och, Diano, nie zapomnę tej chwili, nawet gdybym miała żyć sto lat! Pani Ross tylko na mnie spojrzała, a ja chciałam się zapaść pod ziemię ze wstydu. Ona jest taką doskonałą gospodynią, więc wyobraź sobie, co o nas pomyślała. Marilla zrobiła się czerwona, ale nie powiedziała ani słowa... wtedy. Wyniosła pudding i sos z pokoju, a na deser podała konfiturę z truskawek. Ale chociaż mnie także częstowała, nie mogłam przełknąć ani łyżeczki. Siedziałam tam cały czas jak na rozżarzonych węglach. Dopiero kiedy państwo Chester odjechali, noo, wtedy dopiero mi się dostało... Diano? Diano, co się z tobą dzieje?
Diana podniosła się chwiejnie i zaraz opadła z powrotem na krzesło, trzymając się za głowę.

– Ja... Strasznie mi niedobrze... M-muszę natychmiast wracać do domu.

Ania z Zielonego Wzgórza

przekład Jana Jackowicza

Kiedy Ania wróciła do jadalni, Diana popijała już drugą, całkiem sporą szklankę soku, a zachęcona przez gospodynię, nie miała nic przeciwko temu, żeby wypić i trzecią. Sok był w istocie doskonały.

– Najlepszy, jaki miałam dotąd w ustach – oświadczyła Diana. – O wiele smaczniejszy od soku pani Linde, która tak się nim chwaliła. Zupełnie niepodobny do tamtego.

– Nic dziwnego, że sok Maryli może być lepszy – powiedziała z odcieniem dumy Ania. – Ona wspaniale gotuje. Stara się nauczyć i mnie tej sztuki, ale zapewniam cię, Diano, nie pójdzie jej z tym łatwo. Bo w gotowaniu jest tak mało pola dla wyobraźni. Trzeba się trzymać ustalonych przepisów. Kiedy piekłam niedawno placek, zapomniałam dodać do niego mąki. Bo układałam właśnie śliczną historyjkę o tobie i o mnie. Wyobraziłam sobie, że jesteś ciężko chora na ospę i wszyscy cię opuścili. Tylko ja odważnie wytrwałam przy twoim łóżku, żeby ci pomóc wrócić do zdrowia. A potem sama zaraziłam się ospą i umarłam i zostałam pochowana na cmentarzu, tam gdzie rosną te wysokie topole, a ty zasadziłaś na moim grobie krzak róży i podlewałaś je łzami, i nigdy, nigdy nie zapomniałaś o przyjaciółce z dzieciństwa, która poświęciła dla ciebie swoje życie. Mówię ci, Diano, to było takie patetyczne! Łzy ciekły mi po twarzy, kiedy urabiałam ciasto. Ale zapomniałam o tej mące i placek się nie udał. Bo wiesz, w takim placku mąka jest najważniejsza. Maryla bardzo się gniewała i wcale się temu nie dziwię. Ma ze mną same kłopoty. W zeszłym tygodniu była strasznie zdruzgotana historią z przecierem do puddingu. We wtorek mieliśmy na obiad pudding śliwkowy, ale została połowa puddingu i cały dzbanek śliwkowego przecieru. Maryla stwierdziła, że wystarczy tego jeszcze na jeden obiad, i kazała mi zanieść to do spiżarni i przykryć. Zapewniam cię, Diano, że zamierzałam przykryć dzbanek jak najszczelniej, ale kiedy go niosłam, wyobraziłam sobie, że jestem zakonnicą. Jestem oczywiście protestantką, ale w tej historii przedstawiłam sobie, że jestem katoliczką ze złamanym sercem, która przywdziała zakonny welon, aby szukać ukojenia w klasztornym odosobnieniu. No i całkiem zapomniałam o przykryciu dzbanka z przecierem. Przypomniałam sobie o tym dopiero następnego dnia rano. Pobiegłam do spiżarni i możesz sobie wyobrazić moje przerażenie, kiedy zobaczyłam mysz utopioną w śliwkach? Wyjęłam ją łyżką i wyrzuciłam na podwórze, a potem umyłam łyżkę, trzy razy zmieniając wodę! Maryla doiła właśnie krowy i miałam szczery zamiar zapytać ją, jak wróci, czy mam wylać ten przecier świnkom. Ale kiedy przyszła z obory, wyobrażałam sobie właśnie, że jestem czarodziejką z krainy wiecznych lodów, która biega po lesie, zabarwiając liście na żółto albo na czerwono, jak sobie życzą, więc zupełnie nie miałam głowy, żeby myśleć o śliwkowym przecierze, a w dodatku Maryla kazała mi zrywać jabłka w sadzie. A tymczasem tego ranka przyjechali do nas państwo Ross ze Spencervale. Wiesz, jacy oni są dystyngowani, szczególnie pani Ross. Kiedy Maryla zawołała mnie do domu, obiad był już gotowy i wszyscy siedzieli przy stole. Starałam się być grzeczna i elegancka, bo chciałam, żeby pani Ross pomyślała, że choć nie jestem ładna, umiem zachowywać się jak prawdziwa młoda dama. I wszystko szło doskonale, dopóki nie zobaczyłam, że wchodzi Maryla z puddingiem w jednej i odgrzanym przecierem śliwkowym w drugiej ręce. Mówię ci, Diano, była to straszliwa chwila! Przypomniałam sobie wszystko, zerwałam się z miejsca i krzyknęłam przeraźliwie: „Marylo, nie można podać tego przecieru! Utopiła się w nim mysz! Zapomniałam powiedzieć o tym!”. Och, Diano, nie zapomnę tej chwili, choćbym żyła nawet sto lat. Pani Ross spojrzała na mnie tak, że zapragnęłam zapaść się ze wstydu pod ziemię. Ona jest taką dobrą gospodynią, więc możesz sobie wyobrazić, co o nas pomyślała. Maryla zaczerwieniła się jak burak, ale nie powiedziała ani słowa, dopiero później… Po prostu wyniosła wszystko do kuchni i podała konfitury z truskawek. Poczęstowała nimi i mnie, ale nie mogłam nic przełknąć. Czułam się tak, jakby mi odpłacano dobrem za wyrządzone zło. Po odjeździe państwa Ross Maryla okropnie mnie zbeształa. Ale co ci jest, Diano kochana?

Diana niepewnie podniosła się z miejsca, ale zaraz usiadła z powrotem, obejmując się za głowę.

– Jestem… niedobrze mi… okropnie… – powiedziała nieco ochrypłym głosem. – Muszę… muszę iść do domu.

opracowała literacko Grażyna Szaraniec (wydawnictwo Bellona)

Kiedy Ania po chwili wróciła do kuchni, Diana dopijała drugą szklankę soku, a częstowana przez gospodynię, pozwoliła sobie nalać i trzecią. Sok był rzeczywiście pyszny.

– To najlepszy sok, jaki w życiu piłam! – zadeklarowała Diana. – O wiele smaczniejszy od soku pani Linde, choć ona tak przechwala się swoimi przetworami. Ale ten jej jest zupełnie inny.

– A ja uważam, że przetwory Maryli są lepsze od przetworów pani Linde, bo Maryla jest znakomitą gospodynią. Zaczęła uczyć mnie gotowania, ale obawiam się, że to niewdzięczne zadanie. Gotowanie, według mnie, nie zostawia żadnego pola dla wyobraźni. Trzeba się ściśle trzymać przepisów, bo jak nie… Ostatnio przygotowywałam ciasto i tak się złożyło, że zapomniałam dosypać mąki. No fakt, układałam sobie jednocześnie taką historię w głowie, o nas obu, wiesz? Otóż wyobraziłam sobie, że zaraziłaś się ospą i gdy wszyscy inni cię opuścili, ja jedna czuwałam przy twoim łóżku, pielęgnowałam cię i pomogłam ci wyzdrowieć. Niestety, przy tej okazji zaraziłam się nią od ciebie i… umarłam. Pochowano mnie na cmentarzu, tam pod tą wierzbą, wiesz… A ty posadziłaś na moim grobie krzak róży i pielęgnowałaś go troskliwie, bo przypominał ci o twojej przyjaciółce, która nie zawahała się poświęcić swojego życia z miłości do ciebie. Tak się sama wzruszyłam tą historią, że płakałam rzewnymi łzami, wbijając jajka do miski. No i zapomniałam o tej nieszczęsnej mące, a ona jest przecież w tym przepisie najważniejsza. Ciasto się zmarnowało i Maryla była bardzo zła. Słusznie. Ona naprawdę ma ze mną krzyż pański. Ach, bo ty jeszcze nie słyszałaś historii z sosem waniliowym. We wtorek mieliśmy na deser pudding z sosem waniliowym, ale po obiedzie okazało się, że została połowa puddingu i prawie cała sosjerka sosu. Maryla uznała, że to będzie deser na następny obiad. Poleciła mi wynieść oba naczynia do spiżarni i szczelnie je przykryć. Zamierzałam to zrobić, ale idąc do tej spiżarni, wyobrażałam sobie, że jestem zakonnicą, która włożyła habit, aby zapomnieć o swojej nieszczęśliwej miłości, która złamała jej serce. No i… sama rozumiesz… Zapomniałam nakryć ten nieszczęsny sos. Jak tylko rano sobie o tym przypomniałam, zaraz pobiegłam do spiżarni, żeby to zrobić. Patrzę, a w sosie pływa mysz, która tam wpadła i się utopiła. Wzięłam łyżkę, wyłowiłam ją z tego sosu i wyrzuciłam za okno, a łyżkę dokładnie umyłam. Trzy razy!!! Maryli wtedy nie było, więc obiecałam sobie, że jak wróci, to ją zapytam, czy mogę ten sos wylać prosiętom. Ale jak wróciła, to ja sobie akurat wyobrażałam, że jestem taką leśną nimfą, która biega po lesie i maluje liście drzew na takie kolory, na jakie sobie życzą. I znowu zapomniałam o tym sosie, bo Maryla kazała mi iść do sadu i nazrywać jabłek. Jak się okazało, tego dnia przyjechali do nas z wizytą państwo Ross ze Spencervale. To bardzo wytworni, kulturalni ludzie; zwłaszcza pani Ross jest bardzo dystyngowana. Gdy zeszłam na dół, wszyscy już siedzieli przy stole. Bardzo się starałam być grzeczna i dobrze wychowana, bo zależało mi, aby pani Ross uwierzyła, że nawet
nieładna dziewczyna potrafi zachowywać się jak dama. No i wszystko było dobrze, dopóki nie zobaczyłam, jak Maryla stawia na stole pudding śliwkowy i odgrzany sos waniliowy ze spiżarni! Diano, to było straszne!!! Przypomniałam sobie, co się działo z tym sosem, skoczyłam na równe nogi i wrzasnęłam: „Nie, nie! Nie wolno podawać tego sosu, Marylo! Zapomniałam powiedzieć, że MYSZ SIĘ W NIM UTOPIŁA!”. Diano, przysięgam, choćbym żyła i sto lat, nie zapomnę tej okropnej chwili i tego spojrzenia, które posłała mi pani Ross. Ona, taka perfekcyjna gospodyni, musiała sobie pomyśleć o nas Bóg wie co! Maryla spąsowiała, bez słowa odniosła pudding do kuchni i przyniosła konfiturę truskawkową. Mnie również nałożyła, ale nie byłam w stanie nic przełknąć. Czułam się tak, jakbym ludziom, którzy poczęstowali mnie chlebem, odpłaciła kamieniem. No i Maryla znowu miała powód, żeby się na mnie gniewać. Ale… co się z tobą dzieje, Diano?!

Diana podniosła się z krzesła, ale zachwiała się i z powrotem usiadła. Objęła rękami głowę.

– Bardzo… bardzo źle się czuję – jęknęła płaczliwie. – Ja… muszę wracać do domu…

tłumaczenie Ewy Łozińskiej-Małkiewicz

Kiedy Ania wróciła z kuchni, Diana skończyła już opróżniać drugą szklankę soku i na zaproszenie Ani nie miała nic przeciwko wypiciu i trzeciej. Szklanka była duża, a sok wyśmienity.

– Takich delicji nie piłam nigdy dotąd – rzekła Diana. – Jest o wiele pyszniejszy od soku pani Linde, a wiesz sama, jak ona go ciągle zachwala. Zupełnie nie przypomina w smaku soku.

– Zgadzam się, że sok zrobiony przez Marylę jest lepszy od wyrobu pani Linde – rzekła lojalnie Ania. – Maryla słynie ze swojej kuchni. Próbuje nauczyć mnie gotowania, ale zapewniam cię, Diano, że to niewdzięczny trud. W gotowaniu brak pola dla wyobraźni. Musisz ściśle przestrzegać zasad. Ostatnim razem upiekłam ciasto, zapominając o dodaniu mąki. Wyobrażałam sobie przepiękne historyjki z twojego życia splecionego z moim,

Diano. Ty byłaś bardzo chora na ospę, opuszczona przez wszystkich. Tylko ja odważnie zajęłam się tobą i nie opuszczałam ciebie, aż do twego wyleczenia. Wówczas okazało się, że sama zaraziłam się także ospą i umarłam. Pochowano mnie w cieniu topól na cmentarzu, a ty posadziłaś krzew róż przy moim grobie i podlałaś go swymi łzami. I nigdy, przenigdy nie zapomniałaś o swej przyjaciółce młodości, która poświęciła dla ciebie swoje życie. Cóż to była za wzruszająca historia, Diano! Łzy lały mi się po policzkach, gdy wyrabiałam ciasto. No, ale zapomniałam o mące i przez to z ciasta nie nie wyszło. Okazuje się, że mąka ma spore znaczenie, kiedy robi się ciasto. Maryla gniewała się na mnie i nic dziwnego! Jestem dla niej strasznym utrapieniem. W zeszłym tygodniu znów okropnie się naraziłam, tym razem z powodu deserowego sosiku. We wtorek mieliśmy śliwkowy pudding 6 na obiad. Maryla przygotowała tego wszystkiego bardzo dużo, więc zostało co najmniej pół puddingu i dzbanek sosiku. Według Maryli zostało tego dosyć na jeszcze jeden obiad, więc miałam postawić to wszystko na półce w spiżarni i dokładnie przykryć. Oczywiście miałam zamiar zastosować się do polecenia, wierz mi, Diano! Ale niosąc jedzenie do spiżarni, wyobraziłam sobie, że jestem zakonnicą. Wiem, wiem, jestem protestantką, ale ja wyobraziłam sobie, że jestem katoliczką i że przywdziałam habit, aby skryć swe zranione serce w odosobnieniu klasztornych murów. Przez to zapomniałam kompletnie o konieczności przykrycia sosiku. Kiedy przypomniało mi się o tym następnego dnia i pobiegłam do spiżarni, było już za późno. Wyobraź sobie, Diano, moje przerażenie, gdy znalazłam zwłoki myszy utopionej w tym sosiku! Wyciągnęłam ją łyżką i wyrzuciłam na podwórko, a łyżkę umyłam w trzech wodach. Maryla była na polu, gdzie doiła krowy, a ja naprawdę miałam zamiar spytać ją, czy dać sos świniom. Jednakże kiedy Maryla powróciła, byłam w trakcie wyobrażania sobie, że jestem Królową Mrozu, która spacerując po lesie, zmienia koloryt drzew, wprowadzając czerwień i odcienie żółtego, w zależności od życzeń. Przestałam już dawno myśleć o sosie deserowym, a potem Maryla posłała mnie do sadu po jabłka. Później pojawili się u nas państwo Chesterostwo Rossowie ze Spencervale. Znasz ich, Diano! To bardzo wytworni ludzie, w szczególności pani Chester Ross jest bardzo szykowna. Kiedy Maryla mnie zawołała, obiad był gotowy i wszyscy siedzieli już przy stole. Starałam się okazywać nienaganne maniery. Zależało mi na tym, żeby pani Ross uznała mnie chociaż za elegancką, młodą damę, skoro nie ma podstaw, aby ocenić korzystnie moją urodę. Wszystko układało się pomyślnie aż do chwili, gdy zobaczyłam Marylę zbliżającą się do stołu z puddingiem śliwkowym w jednej ręce i dzbankiem z podgrzanym sosikiem w drugiej. Diano, cóż to była za straszna chwila! Natychmiast przypomniało mi się wszystko, wstałam i wykrzyknęłam: „Marylo, nie możesz podawać tego słodkiego sosiku. Zapomniałam powiedzieć ó tym Maryli wcześniej, ale znalazłam w nim utopioną mysz”. Och, Diano! Do końca życia nie zapomnę tej sceny. Pani Chester Ross tylko patrzyła na mnie, a ja czułam się tak, jakbym za chwilę miała się zapaść pod ziemię ze wstydu. Ona uchodzi za doskonałą gospodynię. Zastanawiam się, co o nas pomyślała! Maryla zaczerwieniła się jak burak, ale nie powiedziała nawet jednego słowa. Wyniosła sosik i pudding, a przyniosła w zamian konfitury truskawkowe. Zachęcała mnie nawet, żebym ich trochę sobie nałożyła, ale nie byłabym w stanie przełknąć nawet jednego kęsa. Czułam się tak, jak gdyby moją głowę zamieniono w palenisko z żarzącymi się węgielkami. Po odejściu pani Chester Ross Maryla strasznie na mnie nakrzyczała. Co takiego, Diano, co się stało?

Diana wstała niepewnie, opadła z powrotem na siedzenie, obejmując głowę rękami.

– Ja chyba jestem bardzo ch...ch...ch...ch...oo...ora – rzekła zduszonym głosem – Ja... ja... ja... ja... muszę zaraz wracać do domu.

Anne of Green Gables

When Anne came back from the kitchen Diana was drinking her second glassful of cordial; and, being entreated thereto by Anne, she offered no particular objection to the drinking of a third. The tumblerfuls were generous ones and the raspberry cordial was certainly very nice.

“The nicest I ever drank,” said Diana. “It’s ever so much nicer than Mrs. Lynde’s, although she brags of hers so much. It doesn’t taste a bit like hers.”

“I should think Marilla’s raspberry cordial would prob’ly be much nicer than Mrs. Lynde’s,” said Anne loyally. “Marilla is a famous cook. She is trying to teach me to cook but I assure you, Diana, it is uphill work. There’s so little scope for imagination in cookery. You just have to go by rules. The last time I made a cake I forgot to put the flour in. I was thinking the loveliest story about you and me, Diana. I thought you were desperately ill with smallpox and everybody deserted you, but I went boldly to your bedside and nursed you back to life; and then I took the smallpox and died and I was buried under those poplar trees in the graveyard and you planted a rosebush by my grave and watered it with your tears; and you never, never forgot the friend of your youth who sacrificed her life for you. Oh, it was such a pathetic tale, Diana. The tears just rained down over my cheeks while I mixed the cake. But I forgot the flour and the cake was a dismal failure. Flour is so essential to cakes, you know. Marilla was very cross and I don’t wonder. I’m a great trial to her. She was terribly mortified about the pudding sauce last week. We had a plum pudding for dinner on Tuesday and there was half the pudding and a pitcherful of sauce left over. Marilla said there was enough for another dinner and told me to set it on the pantry shelf and cover it. I meant to cover it just as much as could be, Diana, but when I carried it in I was imagining I was a nun—of course I’m a Protestant but I imagined I was a Catholic—taking the veil to bury a broken heart in cloistered seclusion; and I forgot all about covering the pudding sauce. I thought of it next morning and ran to the pantry. Diana, fancy if you can my extreme horror at finding a mouse drowned in that pudding sauce! I lifted the mouse out with a spoon and threw it out in the yard and then I washed the spoon in three waters. Marilla was out milking and I fully intended to ask her when she came in if I’d give the sauce to the pigs; but when she did come in I was imagining that I was a frost fairy going through the woods turning the trees red and yellow, whichever they wanted to be, so I never thought about the pudding sauce again and Marilla sent me out to pick apples. Well, Mr. and Mrs. Chester Ross from Spencervale came here that morning. You know they are very stylish people, especially Mrs. Chester Ross. When Marilla called me in dinner was all ready and everybody was at the table. I tried to be as polite and dignified as I could be, for I wanted Mrs. Chester Ross to think I was a ladylike little girl even if I wasn’t pretty. Everything went right until I saw Marilla coming with the plum pudding in one hand and the pitcher of pudding sauce warmed up, in the other. Diana, that was a terrible moment. I remembered everything and I just stood up in my place and shrieked out ‘Marilla, you mustn’t use that pudding sauce. There was a mouse drowned in it. I forgot to tell you before.’ Oh, Diana, I shall never forget that awful moment if I live to be a hundred. Mrs. Chester Ross just looked at me and I thought I would sink through the floor with mortification. She is such a perfect housekeeper and fancy what she must have thought of us. Marilla turned red as fire but she never said a word—then. She just carried that sauce and pudding out and brought in some strawberry preserves. She even offered me some, but I couldn’t swallow a mouthful. It was like heaping coals of fire on my head. After Mrs. Chester Ross went away, Marilla gave me a dreadful scolding. Why, Diana, what is the matter?”

Diana had stood up very unsteadily; then she sat down again, putting her hands to her head.

“I’m—I’m awful sick,” she said, a little thickly. “I—I—must go right home.”

x